Pan Piotr Łata – absolwent Technikum Samochodowego, rocznik 1990, emerytowany chorąży Wojska Polskiego, w latach 2002-2003 pod flagą ONZ pełnił misję wojskową w Libanie, prezes Opatowskiego Klubu Sportowego „OKS”, działacz społeczny

LATA

Proszę opowiedzieć o Pańskiej edukacji w Zespole Szkół Zawodowych, czyli dzisiejszej „Szkole na Górce”. Dlaczego wybrał Pan naukę w technikum?

Pod koniec szkoły podstawowej odbywała się rodzinna debata, w jakiej szkole mam kontynuować edukację. Mój św. pamięci tato twierdził, że najlepszym wyborem będzie technikum samochodowe, bo ma się po jego ukończeniu fach w ręku, zatrudnienie znajdzie się w każdej firmie, gdyż w każdej są samochody. Samochody się psują, będą się psuły i trzeba będzie je naprawiać. Była to prestiżowa szkoła, jedyna o takim kierunku w ówczesnym województwie tarnobrzeskim. Podjęliśmy decyzję i złożyłem dokumenty do dzisiejszej „Szkoły na Górce”. Aby się dostać do technikum, trzeba było zdać egzamin, a konkurencja była niemała, bo o jedno miejsce ubiegało się chyba trzech kandydatów. Zdałem egzamin na tyle dobrze, że zostałem przyjęty. We wrześniu 1985 roku przekroczyłem mury placówki przy Słowackiego w Opatowie. Trafiłem na wspaniałą wychowawczynię - Marię Wilczak. Pani profesor w trakcie mojej edukacji w opatowskiej szkole wyszła za mąż i zmieniła nazwisko na Węglewicz. Oprócz opieki nad nami, a było to niezmiernie trudne zadanie, bo trzeba było zapanować nad trzydziestoma siedmioma, niekiedy niesfornymi, młodzieńcami, uczyła nas chemii i fizyki. Wspierała i pomagała nam, kiedy mieliśmy problemy w szkole, ale także problemy natury osobistej. Zawsze mogliśmy udać się do niej po pomoc. Pani Węglewicz skutecznie nas prowadziła, bo przez pięć lat nauki odeszło z klasy tylko trzy osoby. Do dziś pamiętam, że w każdym roku siedziałem w innej ławce i z innymi kolegami za wyjątkiem języka polskiego, który z nami miała pani Maria Aksamit. Podczas lekcji z tego przedmiotu moim sąsiadem z ławki przez 5 lat był Gabryś Wasilewski.

Który z przedmiotów nauczanych w technikum należał do ulubionych, a który stał się Pańską „piętą achillesową”?

Matematyka była zarówno ulubionym, jak i przeklinanym przedmiotem. Czas spędzony w szkole można podzielić na dwa etapy. Pierwszy to klasa pierwsza i druga, kiedy nie miałem żadnych problemów z ocenami oraz pozostałe lata. W trzeciej klasie na półrocze, na własne życzenie, pojawiły się kłopoty z fizyką i matematyką. Problemy zmobilizowały mnie i na koniec roku odebrałem świadectwo z promocją do klasy czwartej. Od tego momentu polubiłem matematykę i pana profesora Grzegorza Jelonka, który uczył nas tego przedmiotu.

Jak wspomina Pan praktyczną naukę zawodu?

Cztery dni w tygodniu mieliśmy lekcje a jeden warsztaty. Zajęcia na warsztatach wspominam całkiem dobrze. W klasie pierwszej przeszliśmy wszystkie hale (kuźnia, obróbka skrawaniem, spawalnia). Podstawowymi narzędziami w klasie pierwszej był pilnik i szczotka. Nie stałem się operatorem tokarki czy wybitnym spawaczem. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, posiedliśmy trochę umiejętności. Od drugiej klasy mieliśmy zajęcia z naprawy i eksploatacji samochodów z panami: Stelmasikiem, Gołoskim i Wiszowatym, które lubiłem. W ostatnim roku nauki zdobywaliśmy umiejętności i wiedzę, wykorzystując prace dyplomowe naszych starszych kolegów.

Pracę dyplomową o telewizji przemysłowej napisaliśmy z kolegą Robertem Śledziem u pana profesora Ryszarda Sikory. Pan profesor zakładał, że na podstawie naszej pracy w szkole zostanie założona telewizja przemysłowa, którą dziś nazwalibyśmy monitoringiem.

Czy był nauczyciel, którego Pan miło wspomina?

Było ich kilku. Lubiłem przysposobienie obronne z panem profesorem Leopoldem Dębniakiem, który jako porucznik rezerwy opowiadał nam o wojsku i prowadził zajęcia z wykorzystaniem np. masek przeciwgazowych.

Historia z panią Podczasi należała też do lubianych przeze mnie zajęć.

Bardzo fajne były lekcje religii w salce katechetycznej przy kolegiacie. Ksiądz Bombka był dla nas jak przyjazna dusza. Nawet otrzymaliśmy świadectwa kursu przedmałżeńskiego.

Jednak najbardziej ciepło i z sentymentem wspominam pana Grzegorza Jelonka, nauczyciela matematyki. Może dlatego, że pan Jelonek był od nas niewiele starszy. Na pewno przyczyną zmiany podejścia do matematyki i uczącego jej nauczyciela były kłopoty z tym przedmiotem w klasie trzeciej. Z efektu zmian jestem do dziś dumny. W klasie maturalnej na koniec miałem czwórkę, a maturę napisałem na 4 z plusem. Niestety, potem nastąpił maturalny krach.

Brak piątki z matematyki na egzaminie dojrzałości spowodował obowiązek zdawania propedeutyki nauki o społeczeństwie. Egzamin zakończył się katastrofą. Plany studiowania legły w gruzach, bo poprawka była pod koniec sierpnia, a termin składania dokumentów i egzaminów na studia już dawno minął.

Kombinezon mechanika samochodowego zamienił Pan na mundur wojskowy. Jak potoczyła się Pańska kariera po skończeniu technikum?

Po perypetiach z egzaminem dojrzałości upomniała się o mnie armia. Zostałem powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Trafiłem do JW 3417 w Kielcach, następnie do WKU w Sandomierzu. Służba zasadnicza trwała 18 miesięcy. Po wyjściu do rezerwy chciałem zostać policjantem. Przeszedłem badania lekarskie, niestety, a może „na szczęście” nie było przyjęć do tej formacji i postanowiłem zostać żołnierzem zawodowym. W styczniu 1993 roku zostałem żołnierzem kontraktowym w stopniu plutonowego w jednostce wojskowej w Sandomierzu w batalionie radiotechnicznym. Przez 27 lat było to moje miejsce służby i pracy. W latach 2002 –2003 miałem honor i zaszczyt być żołnierzem w ramach mandatu ONZ jako Tymczasowe Siły ONZ w Libanie.

Proszę opowiedzieć o zdarzeniu lub sytuacji w szkole, które szczególnie zapadły Panu w pamięć?

W trzecim tygodniu nauki prawie zostałem relegowany ze szkoły…

W trzecim tygodniu września 1985 roku zdecydowałem się pójść z trzema kolegami z naszej klasy za tzw. „winkiel”, miejsce gdzie uczniowie palili papierosy. Pech chciał, że w to miejsce wybrał się pan dyrektor Dynowski. Przyznam, że nie paliłem wówczas papierosa. Niestety, nie było przeproś. Mieliśmy zostać usunięci ze szkoły. Na szczęście dzięki wstawiennictwu pani wychowawczyni nie zostaliśmy relegowani.

Czy wiadomości i umiejętności zdobyte w szkole przydały się Panu w życiu?

Na pewno tak. Zdobyte w szkole umiejętności i wiedza były mi przydatne podczas służby. Wiedziałem więcej o silnikach, samochodach niż koledzy, którzy ukończyli licea.

Co uznałby Pan za „wartość dodaną” do edukacji w szkole?

Jako „wartość dodaną” traktuję prawo jazdy. Szkoła zorganizowała i opłaciła nam wyrobienie prawa jazdy kategorii B. Pamiętam zajęcia „na sucho” w fiacie 125 kombi. Po drogach jeździliśmy bordową Wołgą z niezapomnianym instruktorem panem profesorem Leonem Gajewskim. Egzamin zdawaliśmy również Wołgą. Chętni mogli za niewielką opłatą zrobić kurs i złożyć egzamin na motocyklowe i ciągnikowe prawo jazdy.

Poleciłby Pan swoją szkołę dzisiejszym absolwentom szkół podstawowych?

Placówka bardzo się zmieniła pod każdym względem przez ostatnie 32 lata. Ma bardzo bogatą ofertę edukacyjną. Jest największą szkołą w regionie. Uważam, że osoby, które wybrały edukację w „Szkole na Górce” błędu nie popełniły.

Czy chciałby Pan za sprawą wywiadu zwrócić się do kolegów z dawnej klasy?

Szanowni Koledzy nie tylko z mojej klasy, serdecznie zachęcam Was do udziału w obchodach jubileuszu 60. rocznicy powstania naszej szkoły. Będzie okazja do spotkania się, wspomnień, rozmów z byłymi i obecnymi nauczycielami.